Pierwszy raz dowiedziałem się o istnieniu IRONMANA wieki temu ogladając dokument o najtrudniejszym możliwie fizycznym wyzwaniu jakie stworzono aby przetestować ludzką wytrzymałość. Ogladałem wtedy jak CI wariaci najpierw płyną 3.8km, później jadą rowerem ponad 180km aby wyścig zakończyć biegiem na 42km. Nie mogłem uwierzyć, że ktokolwiek jest do tego zdolny! Jak zwykły człowiek może być w stanie walczyć ze soba/swoim ciałem przez kilkanaście godzin bez przerwy? NIGDY W ZYCIU!
Moje własne „NIGDY W ŻYCIU” kiełkowało bardzo powoli przez kilka lat;) Zaczęło się od maratonów, długich „SETEK” na rowerze, pływanie wszędzie gdzie się tylko da. Powolutku oswajałem się z myślą, że może kiedyś….??
Gdy rok temu IRONMAN potwierdził mailowo moje uczestnistwo w mistrzostwach EUROPY,nie mogłem wstać z krzesła;) siedziałem i powoli docierało do mnie to co właśnie zrobiłem. Gdzie się podziało „NIGDY W ZYCIU”?
3.50 niedziela rano – wstałem po dłuugiej nocy w hotelu. Miałem wrażenie, że wszystko mnie boli, że za słabo sie przygotowałem, że przecież nie przepłynę prawie 4km, ze moj starodawny rower się rozsypie gdzieś w połowie drogi, a nawet jak dotrę do części biegowej, to przecież mnie odetnie i nie będę mógł sie nawet ruszać – marzyłem, żeby już się TO zaczęło! Żebym już się nie denerwował..
7.00 wystrzał armaty! Nawet go nie usłyszałem, bo ponad 3000osób ryknęło w tym samym czasie wskakując do wody! „Pralka” – tak się czułem przez pierwszę kilkadziesiąt minut – tyle ciosów ze wszystkich wielonarodowościowych kończyn nie dostałem przez całą moją bokserską przygodę;) Po 2km złapałem wreszcie swój rytm i udało się bez większych kłopotów dopłynąć do końca w czasie którym baardzo miło mnie zaskoczył. Chwilka na przebranie i rower – wyjechałem mocno zmotywowany, teraz już nie czułem wątpliwości, czułem się silny. Pierwsze 100km poszło w dobrym tempie, nie wiedziałem tylko jak rozłożyć siły,aby zostało ich dość na maraton, ale martwiłem się tym za bardzo – jeszcze kawał drogi;). Czułem się mocny na podjazdach, na zjazdach jadąc ponad 64km/h byłem wyprzedzany;)haha..Zawodowcy osiągali ponad 90km/h. Na prostej musiałem bardzi mocno pracować, żeby nie być cały czas wyprzedzany! Sprzęt na jakim tam jeżdzono była nawet powyżej moich najbardziej górnolotnych marzeń;) Po 100km zaczęlo się – spadał łańcuch, zblokowała się przednia przerzutka, znowu łańcuch każde zejście, wybicie z rytmu i SKURCZE! Ostatnie 70km km jechałem na jednym biegu, modląc się do wszystkich BOGÓW świata, zeby „BABCIA” ( taką ksywkę otrzymał moj rower, jako że wszystki inne były nowiutki,pachnąc i z najwyższych półek – jak to przystało na zawody odbywające się w NIEMCZECH;) dała radę;) Dotarłem ze stratą, ale cało;) Część biegową rozpocząłem z myslą „JESZCZE TYLKO MARATON” z której nadal się smieje! „Tylko MARATON”?hmmm
…upał, który nie był tak odczuwalny na rowerze teraz uderzył ze zdwojoną siłą! Karetki nie nadążały, zawodnicy leżeli po bokach trasy, jedni przyjmowali kropłowki i biegli dalej, inni tłumaczyli lekarzowi, że „NIC MU PRZECIEŻ NIE JEST” myśle, że kilku lekarzt nauczyło się czegośnowego i ludzkim ciele i sile woli! tyle uporu i motywacji nie widziałem nigdy wcześniej! Po 20 kilometrze nie miałem już zbyt wiele kontoli na nogami – które na szczęście nadal jakoś biegły – ale wiedziałem, że już nic mnie nie powstrzyma;) !! Starałem się wyobrazić sobie metę, nie myśleć o dystansie..
Po 4 godzinach 26 minutach ukończyłem część maratońską;) i wbiegłem na metę! Nie potrafię jeszcze uporządkować tego co wtedy czułem – 13 godzin ciągłego wysiłku poszło nagle w zapomnienie! Czułem, że dzieje się coś WIELKIEGO;) CZUŁEM SIĘ JAK MŁODY, ŻELAZNY BÓG!
( przynajmniej przez kolejne 60 sekund).
Kosztowało mnie to prawie 5kg mojego wątłego już ciała i ponad 14 000 kalorii;) tyle co zjadam przez 4 dni;)
ZOSTAŁEM IRONMANEM – oficjalnie nazwano mnie CZŁOWIEKIEM Z ŻELAZA, chociaż nie wyobrażam sobie chwili, w której mógłbym się czuć „MNIEJ ŻELAZNY” Miejsce i czas nie mają tutaj znaczenia,każdy wbiegający na metę WYGRAŁ ! Czekałem jeszcze 2 godzinki do końca zawodów dopingując resztę, tak jak CI najszybsi dopingowali mnie! Już z przepięknym medalem na szyi myślałem sobie „NIDGY (więcej) W ŻYCIU”